Astarot pisze:Trzeba najpierw uwierzyc, ze Pismo Swiete mowi prawde. Dopiero wtedy moze stac sie ono dowodem. Temat rzeka
W takim razie obawiam się, że aby za jego pomocą dowieść istnienia Boga, powinieneś najpierw udowodnić, że
wszystko, co jest napisane w Piśmie Świętym, jest prawdą. Możemy oczywiście przyjąć to na wiarę, ale wówczas dowód będzie niekompletny.
Inna sprawa, że w każdym dowodzie w końcu dochodzimy do miejsca, w którym musimy przyjąć pewne aksjomaty (także w matematyce), zatem każdy dowód jest niekompletny.
Tego, co teraz napisałem, także według mnie nie można w sposób kompletny udowodnić, choć jest to intuicyjnie oczywiste (przynajmniej dla mnie).
To moim zdaniem świadczy o wyższości intuicji nad analitycznym rozumem. Analitycznie nie jestem w stanie dojść do wniosku, który jest dla mnie oczywisty intuicyjnie.
Jeśli zatem analitycznie nie można niczego udowodnić, to kwestia wiary w cokolwiek (a tym bardziej w Boga) nigdy nie będzie kwestią wyłącznie analitycznego dowodu.
Wszyscy w codziennym życiu opieramy się na wierze: wierzymy w to, że nasze zmysły nas nie oszukują. Wierzymy w to, że teoria grawitacji jest prawdziwa (a przynajmniej jest dobrym przybliżeniem) i że jeśli upuścimy jabłko, to spadnie ono na ziemię, a nie poleci do góry. Wiele rzeczy jest dla nas "oczywiste", bo w nie wierzymy, nawet się nad tym nie zastanawiając.
I nie ma w tym nic złego. Wierzymy, bo warto. Bo to umożliwia nam funkcjonowanie w codziennym życiu.
Intuicyjnie szacujemy, że prawdopodobieństwo tego, iż upuszczone jabłko poleci do góry, jest niewyobrażalnie małe (choć z matematycznego punktu widzenia nie jest to niemożliwe). Przyjmujemy niesamowicie wiele aksjomatów (może nawet nieskończenie wiele?).
I bardzo dobrze, że to robimy. Może gdyby ktoś próbował do końca wszystko przeanalizować, to wylądował by w domu bez klamek.
Natomiast być może dla niektórych coś jest "oczywiste", gdy zawodzi ich wyobraźnia i nie potrafią znaleźć kontrprzykładu?
Pytanie brzmi natomiast, czy warto wierzyć tylko w rzeczy bardzo bardzo wysoko prawdopodobne (jak to, że upuszczone jabłko spadnie na ziemię), czy też może warto również wierzyć w rzeczy, które już aż tak prawdopodobne nie są?
Kiedyś chyba rozumowałem mniej więcej w ten sposób i dochodziłem do wniosku, że na tej samej zasadzie warto wierzyć w Boga.
Natomiast dziś uważam nieco inaczej.
Wierzyć w coś, to "myśleć tak w duchu" (parafrazując Josepha Murphy'ego), być o czymś przekonanym, zakładać, że coś jest prawdą. To jest zatem tylko stan umysłu.
Moim zdaniem stan umysłu nie ma większego znaczenia w relacjach z Bogiem. Moim zdaniem liczy się stan serca. Nie widzę przeszkód, by ateista miał dobre relacje z Bogiem. Gdy w jego sercu panuje spokój, to skąd ten spokój pochodzi?
Dlaczego Bogu miałoby zależeć na tym, żeby ludzie w niego wierzyli?
Dlaczego Bóg miałby chcieć, by ludzie go "czcili"?
Rozumiem, że tego mógłby chcieć bóg pogański, bądź bóg z mitologii greckiej.
Ale jeżeli rozumiemy Boga jako byt doskonały, to czy byt doskonały może odczuwać jakieś potrzeby? Tym bardziej, czy może odczuwać potrzebę, by ktoś go czcił? Bóg sam sobie wystarcza do szczęścia. Bóg jest szczęściem i ofiaruje się nam całkowicie za darmo. Nie jesteśmy w stanie niczym sobie na to zasłużyć. Możemy natomiast przyjąć ten dar.
W to wierzę.
...::: Keep Calm & Follow your Joy :::...