Opowieści z Barni /Ace(r) Ventura w świecie Harrego Pottera
Moderator: Moderatorzy
- Drake
- Golden Oozaru
- Posty: 228
- Rejestracja: pt cze 15, 2007 3:32 pm
- Lokalizacja: Głuchołazy
- Kontakt:
Co tu dużo chrzanić, świetne i tyle, macie klase xD
http://www.mist-village.zobacz.com.pl/ fajna stronka anime(duży download)polecam
http://www.otwieramy.pl/?p=140130 kliknij to mi pomoże:Pp
http://www.otwieramy.pl/?p=140130 kliknij to mi pomoże:Pp
Suprajs!
Ep ten tak jak poprzedni należał wyłącznie do Barneya, tak ten należy do mnie. Następne epy będą już pisane wspólnie.
<ryj>
Dwa łby prześwitywały w tłumie licznych innych głów, nie dlatego, że jeden był czarny, a drugi ciemnozłoty, a dlatego że oba było zabandażowane. Ac z rękami wbitymi w kieszenie maszerował z przyjacielem, Pittim z innymi uczniami do woźnego, który czytał nazwiska tych, którzy pojadą do Hogesmeade.
- Nazwiska! – wrzasnął woźny w ucho Aca, który prawie się przewrócił.
- Kalasanty Dupowłaz-Wkrętny – warknął bez namysłu czarnowłosy.
- Nie ma tu takiego... – odezwał się woźny sprawdzając listę. Nagle uważnie spojrzał na obu chłopców. – A to wy... Przechodźcie. – odpowiedział zrezygnowany.
Chłopcy radośnie przemaszerowali obok nie lubianego urzędnika czystości szkolnej, w tym momencie Pytter wyciągnął łajnobombę i zapalił ją.
- E, panie! – krzyknął – Łap! – w tym momencie łajnobomba pięknym rzutem pojawiła się w rękach woźnego Byczego. Pitti zdziwił się niezmiernie, gdy zobaczył, że ta bomba jest nie zapalona.
- Ojej – jęknął cicho – rzuciłem nie tą bombę.
Ace, którego lata treningów nauczyły niebywałej zręczności i szybkości zdążył z przerażeniem złapać się za głowę zanim bomba wybuchła.
- Muszę wam powiedzieć, że kąpiel w jeziorze w środku marca, to raczej średni pomysł – orzekł Barney Acowi i Pytterowi, którzy trzęśli się z zimna w Trzech Miotłach. Ludzi było zatrzęsienie, ale przynajmniej ciepło.
- Zimno – zadzwonił zębami Ac – muszę się napić... wody! – sapnął ciężko do Ślizgona.
Barney od razu podał mu szklankę z wodą.
- Ognistej idioto! – wrzasnął na cały bar czarnowłosy Krukon. – Idziemy! Trza się napić! – wstał nagle, przez co spadł z niego koc – ale z kocem. – powiedział szybko łapiąc wielki ocieplacz.
- Ok. – zgodził się Barney – chodź Pytter.
- Nie rusza się, co mu się stało? – zapytał bardziej zdziwiony, niż przestraszony Ac. Przypatrywał się przyjacielowi jak ciekawemu okazowi w akwarium.
- Chyba się przyzwyczaił... – mruknął Ślizgon. – IDZIEMY SIĘ NAPIĆ WÓDKI – przeliterował blondynowi, na co ten zerwał się z krzesła i poczłapał raźno do wyjścia.
- Graty – powiedział z uznaniem Ac – zadziałało.
- Fenks – zawieśniaczył Barney – a tak właściwie to, po co wy wskoczyliście do tego jeziora?
- A twoim zdaniem jak ja miałem się umyć z pomysłów tego idioty? – zapytał Krukon z uśmiechem orangutana.
- W sumie racja – odpowiedział, gdy wyszli z baru – Pytter zniknął – powiedział Barney niezbyt przejęty.
- Chodź po śladach, on naturalnie wyczuwa wódkę. To chyba coś w genach. – wytłumaczył Ac.
- Nadeszła pora na aligatora – obwieścił wszem i wobec Ace wchodząc do Świńskiego Łba.
- Ale tu capi – narzeknął Ślizgon Barnaba.
- Przynajmniej nie czuć jak ja capię – uśmiechnął się Krukon.
Pytter wstanie zaawansowanego upojenia leżał pod stołem.
- O w pyte – rzekł Barney.
- Odjeb się ode mnie – mruknął niewyraźnie Pytter.
- O, ty żyjesz - powiedział zrezygnowany Ślizgon zabierając ręce od portfela Krukona.
- Sprzedawczynio! – krzyknął Ac podchodząc do lady. „Sprzedawczynią” było stare babsko brzydkie jak woźny Byczy. – Daj śledzia!
- Oj dzieci, dzieci, wam tylko łakoci w głowie. – odpowiedziała i podała mu talerzyk ze śledziami. Co niektóre jeszcze się ruszały.
- Niech spadnie na ciebie deszcz śledzi! – zawołał z wdzięcznością chłopak. – Mamy zagrychę. – powiedział do kolegów.
- Mamy też nowe mordy do wykarmienia – tu Barney pokazał na szybę, gdzie Kris z Bobem przykleili do niej swe wygłodzone alkoholu pyski. Piszcząc żałośnie, wprawili Aca w bardzo smutny nastrój.
- Nie mogę na to patrzeć – westchnął i zasłonił okno. Nagle pośród ogólnego zamieszania do baru wpadł Kris i w wejściu krzyknął.
- Acer, bo ci yebne!
Krukon przez chwilę stał zdziwiony, lecz zaraz padł ze śmiechu na brudną podłogę.
Kiedy każdy już usadowił się przy stoliku, chłopcy zamówili sobie po flaszce wódki. Pitti trzymał się twardo, niestety z głową na stole.
- Zauważyliście, że takiego Montogue’a nikt nie lubi? – zapytał Bob.
- No wiesz, niektórym starczy, że masz dużo kasy innym, że jesteś śmiszny, a innym, że masz wielkiego fiuta – odpowiedział Ac.
- Wisi mi to ile masz kasy – odezwał się Barney - twój fiut jakoś też mnie nie obchodzi.
- Czemu? – zdziwił się czarnowłosy Krukon – fajny jest.
- Ale wisi mi on.
- Spyerdalaj, on mi wisi. – zaperzył się Ac.
- Chcesz w ryj? – wyskoczył ni stąd ni zowąd Kris do Ślizgona.
- Za 5 zł – odpowiedział Barney.
- A długo będziesz trzymał za 5 zł? – zapytał Ac, ale został zignorowany.
- Pff – parsknął Kris – za 5 zł, to se możesz małpę pogilgać.
- Po brzuchu? – tym razem zapytał Ślizgon.
- Po dupie – oznajmił prefekt z uśmiechem.
- Nie będę cię po dupie gilgotał – powiedział Barney.
Ac po raz drugi już dzisiaj przewrócił się ze śmiechu.
Po mile spędzonej godzinie jedynym, który stał na nogach był Ac. Nie na darmo się chodzi na treningi, pomyślał mając na myśli liczne libacje z menelami różnej maści. Kiedy wreszcie znalazł Pittiego złapał go za kołnierz i podniósł, aby po chwili zacząć go cucić uderzeniami otwartą dłonią w twarz. Jako że Ac był bardziej nietrzeźwy niż trzeźwy nie miał umiaru ani w sile ani w ilości uderzeń. Przerwał mu dopiero celny cios w zęby „ockniętego” przyjaciela.
- Ojej – jęknął Pitti – krzywo widzę.
- Nie, to ja krzywo stoję – uspokoił go Ac.
Przyjaciele w duecie rozpracowali jeszcze pół litra i poczuli, że na dzisiaj wystarczy.
- Koniec – odezwał się blondyn – nie mogę trafić kieliszkiem do ust.
- Farciarz – odezwał się drugi Krukon spod stołu – ja nawet nie wiem gdzie są moje usta.
- Wracamy? – zapytał Pitti.
- A co z nimi? – odpowiedział pytaniem na pytanie Ac, wskazując drzwi, choć chciał wskazać leżące ścierwa przyjaciół. Pittiemu było wszystko jedno i tak nie mógł skupić wzroku w jednym punkcie.
- Niech lezą, a my idziemy...
- ... na dupcing! – dokończyli razem.
- No to podrywamy dupcie – odezwał się czarnowłosy, na znak, że trzeba wreszcie wstać.
Przytrzymując się wzajemnie wyszli ze ciemnej okropności na okropną ciemność, znaczy na zewnątrz.
- Ty – westchnął Pitti – czujesz? Co tak dziwnie pachnie?
- To chyba świeże powietrze – zabełkotał Ac.
Rozejrzeli się uważnie wokoło, niestety musiało być już bardzo późno. Nie było nikogo, nawet baba zza lady spała spita pod drzwiami. Nagle usłyszeli głośny łomot, po nim w drzwiach pojawił się Bob.
- O ja pikole – sapnął – jakby nas jakiś profesor teraz złapał, o ja pikole. – Bob jak to miał w zwyczaju, gdy nie wiedział co się dzieje włączał latarkę na kasku. Złożyło się niestety tak, że oślepiającym światłem oberwali po oczach Pitti z Acem. Złapali się za oczy i upadli na plecy.
- Ale oczojebne – mruknął Ac.
- Nie martw się – powiedział spokojnie Pytter – jak coś, to powiemy, że prefekt Kris nas namówił w ramach ćwiczeń, a my się przeca prefektom nie sprzeciwiamy.
Podróży do zamku nie pamiętali, ale udało im się jakoś dojść do łóżek i zasnąć. Nie pamiętali też jak wyglądało to jakoś.
- O maj gudnes – zajęczał żałośnie Pitti w jednym z łóżek przestronnego dormitorium.
- Co jest? – zapytał Ac, czując, że ma kapeć w mordzie.
- Kac grzechotnik
- A co to jest? – zdziwił się przyjaciel.
- To taki kac, że przekręcam głowę, a mózg nadal stoi prosto. – wytłumaczył bardzo cicho Pytter.
- Ze co niby stoi prosto? – zdziwił się jeszcze bardziej Ac.
Zaspali na trzecią lekcję, jaką była transmutacja. Byli spóźnieni, więc siedzieli w pierwszej ławce. Ac spał na ławce nie mogąc wytrzymać suszy w paszczy, a Pitti bujał się na tylnych nogach krzesełka z miną wisielca.
- Risus, przynieś mi moją walizkę z gabinetu – poprosił profesor Terry.
Pech chciał, że Ac tego nie usłyszał. Widać pech bardzo chciał, bo w tym samym momencie Pitti przestał się bujać i przygniótł nogą krzesełka stopę kumpla. Ac wydał z siebie głośny jęk, lecz nagle wybuchnął.
- Wypyerdalay, debeelu yebany! – wrzasnął na cały głos. Cała klasa zamilkła wpatrując się w Aca. Ten poczuł, że zrobił coś, czego nie powinien.
- Za drzwi i do zobaczenia na szlabanie – warknął profesor transmutacji uważając, że wrzask chłopaka był skierowany do niego.
Na obiedzie Pitti z Acem nie tknęli niczego, co było wielce rzadkim widokiem.
- Ty – zwrócił się blondyn do Aca – widzisz Barneya? Co on tam skrobie? – wskazał palcem Ślizgona piszącego coś na kawałku kartki.
- To chyba te jego zboczone opowieści ze Stumilowego Lasu – zamruczał w odpowiedzi. Z braku innego zastosowania wziął swoją zapiekankę z talerza i rzucił nią w przyjaciela przy innym stole. Trafił. Trafił pięknie między oczy. Niestety nie tego, kogo trzeba. Oberwała siedząca obok niego Lara.
Ac z miną doświadczonego wojownika schował się pod stół. Pytter po chwili również zanurzył się za dowódcą.
- Jak jest? – zapytał Ac pokazując uniesiony do góry kciuk.
- Do dupy – odpowiedział Pitti – siedzimy pod stołem, zamiast na zaklęciach.
- Nie marudź przynajmniej nie dostaniemy szlabanu za nieróbstwo na lekcji – burknął urażony Krukon.
- O! – usłyszeli głos za sobą – Cruser i Risus, jak miło – profesor Ragger uśmiechnął się w ten sam sposób, jak uśmiecha się zoofil na widok psa z kulawą nogą. – będzie szlaban za wagarowanie!
- Ok. – rzekł Ac na widok idiotycznego rozbawienia w oczach przyjaciela – Nic nie mówiłem.
- Jak jest? – ponownie zapytał Ac, z kciukiem wycelowanym w niebo.
- W dupe sobie wsadź ten palec – mruknął Pitti czyszcząc sto dwudziesty siódmy z kolei kociołek z jakiejś paskudnej zielonej breji. Ac, który wyprzedzał przyjaciela o trzy kociołki, był w bardzo średnim nastroju.
- Srać na te kociołki – burknął w końcu. Pitti spojrzał zdziwiony na przyjaciela, gdy ten za pomocą różdżki podniósł wszystkie kociołki i wyrzucił je za okno. – No i po kłopocie. – uśmiechnął się triumfalnie.
- O – dał o sobie znać profesor Ragger, pominął milczeniem plugawe przekleństwo czarnowłosego Krukona – widzę, że do wyczyszczenia kociołków doszło wam jeszcze ich wyławianie. – wyszczerzył swe żółte i krzywe zęby w uśmiechu – Bez pomocy magii oczywiście.
Pitti nie chciał czekać na więcej pracy. Wyskoczył przez okno wprost do jeziora.
- Eeee... – zaczął Ac – tego, no... to ja lecę – powiedział po czym również wyskoczył przez okno.
Ep ten tak jak poprzedni należał wyłącznie do Barneya, tak ten należy do mnie. Następne epy będą już pisane wspólnie.
<ryj>
Dwa łby prześwitywały w tłumie licznych innych głów, nie dlatego, że jeden był czarny, a drugi ciemnozłoty, a dlatego że oba było zabandażowane. Ac z rękami wbitymi w kieszenie maszerował z przyjacielem, Pittim z innymi uczniami do woźnego, który czytał nazwiska tych, którzy pojadą do Hogesmeade.
- Nazwiska! – wrzasnął woźny w ucho Aca, który prawie się przewrócił.
- Kalasanty Dupowłaz-Wkrętny – warknął bez namysłu czarnowłosy.
- Nie ma tu takiego... – odezwał się woźny sprawdzając listę. Nagle uważnie spojrzał na obu chłopców. – A to wy... Przechodźcie. – odpowiedział zrezygnowany.
Chłopcy radośnie przemaszerowali obok nie lubianego urzędnika czystości szkolnej, w tym momencie Pytter wyciągnął łajnobombę i zapalił ją.
- E, panie! – krzyknął – Łap! – w tym momencie łajnobomba pięknym rzutem pojawiła się w rękach woźnego Byczego. Pitti zdziwił się niezmiernie, gdy zobaczył, że ta bomba jest nie zapalona.
- Ojej – jęknął cicho – rzuciłem nie tą bombę.
Ace, którego lata treningów nauczyły niebywałej zręczności i szybkości zdążył z przerażeniem złapać się za głowę zanim bomba wybuchła.
- Muszę wam powiedzieć, że kąpiel w jeziorze w środku marca, to raczej średni pomysł – orzekł Barney Acowi i Pytterowi, którzy trzęśli się z zimna w Trzech Miotłach. Ludzi było zatrzęsienie, ale przynajmniej ciepło.
- Zimno – zadzwonił zębami Ac – muszę się napić... wody! – sapnął ciężko do Ślizgona.
Barney od razu podał mu szklankę z wodą.
- Ognistej idioto! – wrzasnął na cały bar czarnowłosy Krukon. – Idziemy! Trza się napić! – wstał nagle, przez co spadł z niego koc – ale z kocem. – powiedział szybko łapiąc wielki ocieplacz.
- Ok. – zgodził się Barney – chodź Pytter.
- Nie rusza się, co mu się stało? – zapytał bardziej zdziwiony, niż przestraszony Ac. Przypatrywał się przyjacielowi jak ciekawemu okazowi w akwarium.
- Chyba się przyzwyczaił... – mruknął Ślizgon. – IDZIEMY SIĘ NAPIĆ WÓDKI – przeliterował blondynowi, na co ten zerwał się z krzesła i poczłapał raźno do wyjścia.
- Graty – powiedział z uznaniem Ac – zadziałało.
- Fenks – zawieśniaczył Barney – a tak właściwie to, po co wy wskoczyliście do tego jeziora?
- A twoim zdaniem jak ja miałem się umyć z pomysłów tego idioty? – zapytał Krukon z uśmiechem orangutana.
- W sumie racja – odpowiedział, gdy wyszli z baru – Pytter zniknął – powiedział Barney niezbyt przejęty.
- Chodź po śladach, on naturalnie wyczuwa wódkę. To chyba coś w genach. – wytłumaczył Ac.
- Nadeszła pora na aligatora – obwieścił wszem i wobec Ace wchodząc do Świńskiego Łba.
- Ale tu capi – narzeknął Ślizgon Barnaba.
- Przynajmniej nie czuć jak ja capię – uśmiechnął się Krukon.
Pytter wstanie zaawansowanego upojenia leżał pod stołem.
- O w pyte – rzekł Barney.
- Odjeb się ode mnie – mruknął niewyraźnie Pytter.
- O, ty żyjesz - powiedział zrezygnowany Ślizgon zabierając ręce od portfela Krukona.
- Sprzedawczynio! – krzyknął Ac podchodząc do lady. „Sprzedawczynią” było stare babsko brzydkie jak woźny Byczy. – Daj śledzia!
- Oj dzieci, dzieci, wam tylko łakoci w głowie. – odpowiedziała i podała mu talerzyk ze śledziami. Co niektóre jeszcze się ruszały.
- Niech spadnie na ciebie deszcz śledzi! – zawołał z wdzięcznością chłopak. – Mamy zagrychę. – powiedział do kolegów.
- Mamy też nowe mordy do wykarmienia – tu Barney pokazał na szybę, gdzie Kris z Bobem przykleili do niej swe wygłodzone alkoholu pyski. Piszcząc żałośnie, wprawili Aca w bardzo smutny nastrój.
- Nie mogę na to patrzeć – westchnął i zasłonił okno. Nagle pośród ogólnego zamieszania do baru wpadł Kris i w wejściu krzyknął.
- Acer, bo ci yebne!
Krukon przez chwilę stał zdziwiony, lecz zaraz padł ze śmiechu na brudną podłogę.
Kiedy każdy już usadowił się przy stoliku, chłopcy zamówili sobie po flaszce wódki. Pitti trzymał się twardo, niestety z głową na stole.
- Zauważyliście, że takiego Montogue’a nikt nie lubi? – zapytał Bob.
- No wiesz, niektórym starczy, że masz dużo kasy innym, że jesteś śmiszny, a innym, że masz wielkiego fiuta – odpowiedział Ac.
- Wisi mi to ile masz kasy – odezwał się Barney - twój fiut jakoś też mnie nie obchodzi.
- Czemu? – zdziwił się czarnowłosy Krukon – fajny jest.
- Ale wisi mi on.
- Spyerdalaj, on mi wisi. – zaperzył się Ac.
- Chcesz w ryj? – wyskoczył ni stąd ni zowąd Kris do Ślizgona.
- Za 5 zł – odpowiedział Barney.
- A długo będziesz trzymał za 5 zł? – zapytał Ac, ale został zignorowany.
- Pff – parsknął Kris – za 5 zł, to se możesz małpę pogilgać.
- Po brzuchu? – tym razem zapytał Ślizgon.
- Po dupie – oznajmił prefekt z uśmiechem.
- Nie będę cię po dupie gilgotał – powiedział Barney.
Ac po raz drugi już dzisiaj przewrócił się ze śmiechu.
Po mile spędzonej godzinie jedynym, który stał na nogach był Ac. Nie na darmo się chodzi na treningi, pomyślał mając na myśli liczne libacje z menelami różnej maści. Kiedy wreszcie znalazł Pittiego złapał go za kołnierz i podniósł, aby po chwili zacząć go cucić uderzeniami otwartą dłonią w twarz. Jako że Ac był bardziej nietrzeźwy niż trzeźwy nie miał umiaru ani w sile ani w ilości uderzeń. Przerwał mu dopiero celny cios w zęby „ockniętego” przyjaciela.
- Ojej – jęknął Pitti – krzywo widzę.
- Nie, to ja krzywo stoję – uspokoił go Ac.
Przyjaciele w duecie rozpracowali jeszcze pół litra i poczuli, że na dzisiaj wystarczy.
- Koniec – odezwał się blondyn – nie mogę trafić kieliszkiem do ust.
- Farciarz – odezwał się drugi Krukon spod stołu – ja nawet nie wiem gdzie są moje usta.
- Wracamy? – zapytał Pitti.
- A co z nimi? – odpowiedział pytaniem na pytanie Ac, wskazując drzwi, choć chciał wskazać leżące ścierwa przyjaciół. Pittiemu było wszystko jedno i tak nie mógł skupić wzroku w jednym punkcie.
- Niech lezą, a my idziemy...
- ... na dupcing! – dokończyli razem.
- No to podrywamy dupcie – odezwał się czarnowłosy, na znak, że trzeba wreszcie wstać.
Przytrzymując się wzajemnie wyszli ze ciemnej okropności na okropną ciemność, znaczy na zewnątrz.
- Ty – westchnął Pitti – czujesz? Co tak dziwnie pachnie?
- To chyba świeże powietrze – zabełkotał Ac.
Rozejrzeli się uważnie wokoło, niestety musiało być już bardzo późno. Nie było nikogo, nawet baba zza lady spała spita pod drzwiami. Nagle usłyszeli głośny łomot, po nim w drzwiach pojawił się Bob.
- O ja pikole – sapnął – jakby nas jakiś profesor teraz złapał, o ja pikole. – Bob jak to miał w zwyczaju, gdy nie wiedział co się dzieje włączał latarkę na kasku. Złożyło się niestety tak, że oślepiającym światłem oberwali po oczach Pitti z Acem. Złapali się za oczy i upadli na plecy.
- Ale oczojebne – mruknął Ac.
- Nie martw się – powiedział spokojnie Pytter – jak coś, to powiemy, że prefekt Kris nas namówił w ramach ćwiczeń, a my się przeca prefektom nie sprzeciwiamy.
Podróży do zamku nie pamiętali, ale udało im się jakoś dojść do łóżek i zasnąć. Nie pamiętali też jak wyglądało to jakoś.
- O maj gudnes – zajęczał żałośnie Pitti w jednym z łóżek przestronnego dormitorium.
- Co jest? – zapytał Ac, czując, że ma kapeć w mordzie.
- Kac grzechotnik
- A co to jest? – zdziwił się przyjaciel.
- To taki kac, że przekręcam głowę, a mózg nadal stoi prosto. – wytłumaczył bardzo cicho Pytter.
- Ze co niby stoi prosto? – zdziwił się jeszcze bardziej Ac.
Zaspali na trzecią lekcję, jaką była transmutacja. Byli spóźnieni, więc siedzieli w pierwszej ławce. Ac spał na ławce nie mogąc wytrzymać suszy w paszczy, a Pitti bujał się na tylnych nogach krzesełka z miną wisielca.
- Risus, przynieś mi moją walizkę z gabinetu – poprosił profesor Terry.
Pech chciał, że Ac tego nie usłyszał. Widać pech bardzo chciał, bo w tym samym momencie Pitti przestał się bujać i przygniótł nogą krzesełka stopę kumpla. Ac wydał z siebie głośny jęk, lecz nagle wybuchnął.
- Wypyerdalay, debeelu yebany! – wrzasnął na cały głos. Cała klasa zamilkła wpatrując się w Aca. Ten poczuł, że zrobił coś, czego nie powinien.
- Za drzwi i do zobaczenia na szlabanie – warknął profesor transmutacji uważając, że wrzask chłopaka był skierowany do niego.
Na obiedzie Pitti z Acem nie tknęli niczego, co było wielce rzadkim widokiem.
- Ty – zwrócił się blondyn do Aca – widzisz Barneya? Co on tam skrobie? – wskazał palcem Ślizgona piszącego coś na kawałku kartki.
- To chyba te jego zboczone opowieści ze Stumilowego Lasu – zamruczał w odpowiedzi. Z braku innego zastosowania wziął swoją zapiekankę z talerza i rzucił nią w przyjaciela przy innym stole. Trafił. Trafił pięknie między oczy. Niestety nie tego, kogo trzeba. Oberwała siedząca obok niego Lara.
Ac z miną doświadczonego wojownika schował się pod stół. Pytter po chwili również zanurzył się za dowódcą.
- Jak jest? – zapytał Ac pokazując uniesiony do góry kciuk.
- Do dupy – odpowiedział Pitti – siedzimy pod stołem, zamiast na zaklęciach.
- Nie marudź przynajmniej nie dostaniemy szlabanu za nieróbstwo na lekcji – burknął urażony Krukon.
- O! – usłyszeli głos za sobą – Cruser i Risus, jak miło – profesor Ragger uśmiechnął się w ten sam sposób, jak uśmiecha się zoofil na widok psa z kulawą nogą. – będzie szlaban za wagarowanie!
- Ok. – rzekł Ac na widok idiotycznego rozbawienia w oczach przyjaciela – Nic nie mówiłem.
- Jak jest? – ponownie zapytał Ac, z kciukiem wycelowanym w niebo.
- W dupe sobie wsadź ten palec – mruknął Pitti czyszcząc sto dwudziesty siódmy z kolei kociołek z jakiejś paskudnej zielonej breji. Ac, który wyprzedzał przyjaciela o trzy kociołki, był w bardzo średnim nastroju.
- Srać na te kociołki – burknął w końcu. Pitti spojrzał zdziwiony na przyjaciela, gdy ten za pomocą różdżki podniósł wszystkie kociołki i wyrzucił je za okno. – No i po kłopocie. – uśmiechnął się triumfalnie.
- O – dał o sobie znać profesor Ragger, pominął milczeniem plugawe przekleństwo czarnowłosego Krukona – widzę, że do wyczyszczenia kociołków doszło wam jeszcze ich wyławianie. – wyszczerzył swe żółte i krzywe zęby w uśmiechu – Bez pomocy magii oczywiście.
Pitti nie chciał czekać na więcej pracy. Wyskoczył przez okno wprost do jeziora.
- Eeee... – zaczął Ac – tego, no... to ja lecę – powiedział po czym również wyskoczył przez okno.
Ja (1-09-2008 12:44)
kolumb wszedł na twoją starą i myślał że to ameryka
Pepek (1-09-2008 12:46)
A po Twojej doszedl do Indii i Antarktydy
kolumb wszedł na twoją starą i myślał że to ameryka
Pepek (1-09-2008 12:46)
A po Twojej doszedl do Indii i Antarktydy